kolegę ze Szkoły Normalnej. Myślał o nim zawsze z mieszaniną szacunku i wstrętu, z nieufnością i — trzeba dodać — z pewną zawiścią, którą budziła w nim niezależność materyalna pana Ferranda. Żona protesora zaś wygłaszała dobitnie i po grubiańsku to samo, co mąż napół świadomie odczuwał, i dorzucała cierpkie uwagi:
— Ach! ten Ferrand! Ten nie potrzebuje dawać lekcyj — taki bogacz!
Albo innym razem:
— Zebyś ty miał taki majątek jak Ferrand — biedaku!...
— No! no! pomyślał Antoni. — To dopiero świątobliwe niewiniątko ten Jan! Urabia sobie małą i jej posag...
Brudnem tem podejrzeniem posłużył się jako bronią przeciwko słusznej wzgardzie brata, bronią niezawodną, bo Jan nie nie odpowiedział. Zrobił ruch, wyrażający bolesne zdziwienie i otworzył usta, jakby chciał odeprzeć obelżywy zarzut. Ale w tej chwili potrząsnął głową, jakby odrzucając samą myśl o ubliżającej sprzeczce, i wyszedł z pokoju, nie spojrzawszy nawet na brata.
Ale zaledwie przestąpił próg, twarz Antoniego, wyrażająca zuchwałą dumę, zmieniła się nie do poznania. Przerażenie człowieka, który czuje, że jest zgubiony, odmalowało się na jego błędnych rysach, w jego osłupiałych oczach, w bezsilnem opuszczeniu się na krzesło. Słabe światło jedynej lampy wywo-
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/205
Ta strona została przepisana.