Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/211

Ta strona została przepisana.

wszedłby, powiedziawszy jakiekolwiek nazwisko rozespanemu odźwiernemu. W szedłby do mieszkania Anieli. Aniela śpi pewnie.. Wziąłby perły... Byłby ocalony! A gdyby się obudziła? Przez jednę sekundę w oczach młodzieńca mignęła błyskawica taka, jaka świeciła w oczach tylu morderców, planujących to samo, co on teraz układał: kradzież klejnotów u kobiety złego życia. Ale był jeszcze za młody, zanadto upojony doznanemi rozkoszami, żeby nie zadrżeć na straszliwe przypuszczenie, żeby go miała spostrzedz i żeby on... Nie! nie! Sam ją obudzi. Opowie jej o swojem nieszczęściu. Dlaczegoby nie? Ona go przecież kocha, ona także. Ileż razy dawała mu tego dowody od sześciu miesięcy, od chwili, gdy się spotkali na wyścigach — ona samotnie siedząca w swym powozie, on pieszo — i gdy spostrzegł, że ona na niego patrzy, instynkt ładnego chłopca podszepnął mu, że jej się spodobał w sposób niezwykły, zdobył się więc na śmiałość i zbliżył do niej. I tam, na wyścigach, przez próżność, równie nierozsądną, jak łatwą do pojęcia, przywłaszczył sobie bajeczny tytuł wice-hrabiego de Montberon. Potem nastąpiły dnie złego sentymentalizmu, dowodzące, że jego młodość i namiętność przemówiły co najmniej do zmysłów tej dziewczyny. Kto wie? Gdyby się dowiedziała prawdy — możeby ją wzruszyło jego nieszczęście, w które się wplątał przez miłość dla niej? Pięć tysięcy franków to fraszka dla osoby, której urzędowy opiekun dawał sześćdziesiąt tysięcy rocznie — pięć tysięcy franków miesięcznie, właśnie tyle, ile po-