sercu, zwróciłem się po pociechę do ciebie, Julio. Moja droga Julio, jakiż ja jestem nieszczęśliwy!...
Objął rękami głowę i powtarzał:
— Jakiż ja jestem nieszczęśliwy! Więzienie — sąd — galery!... Ale nie wezmą mnie! Mam na to sposób... Nie dam się wziąć!...
Złowróżbne postanowienie człowieka, który w lufie rewolweru ma niezawodny środek ocalenia się przed hańbą, przebijało w całej jego posteci.
I siostra, która go jednak znała, uwierzyła tej komedyi niezupełnie nieszczerej. Rzuciła się ku komedyantowi i chwytając go za ręce, błagała:
— Antoni! Przysięgnij mi, że nie odbierzesz sobie życia! Przysięgnij Ależ nie! człowiek w twoim wieku nie zabija się dla jednej chwili zapomnienia! Więc to dlatego ojciec był w takim stanie podczas obiadu... Lepiejbyś uczynił, wyznając mu prawdę. Byłby ci dał te pięć tysięcy... On jeden tylko może ci je dać... Tylko on! Ach, gdybym ja miała! Gdybym...
Umilkła na chwilę, która Antoniemu wydała się nieskończenie długą
Widocznie jakaś myśl błysnęła jej. Jakażby inna myśl, jeżeli nie ta, którą on sam zamierzył jej podsunąć, ale nie chciał ubierać jej w wyraźne słowa. Lecz i to było widoczne, że ta myśl, jakakolwiek ona była, wywołała w Julii dreszcz przerażenia, który wstrząsnął jej szczupłemi ramionami.
Poruszyła parę razy głową i odpowiedziała mimowolnie, jakby swoim własnym myślom:
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/219
Ta strona została przepisana.