samej chwali, gdy uczeń rozpoczął swoje małpie przymilania.
Wyszła z pokoju, jakgdyby go nie słyszała, a Antoni zaraz za nią.
— No i cóż? — zapytał, gdy wyszli na korytarz. — Masz list do Rumesnila?
— Nie! — odpowiedziała Julia. — Rozmyśliłam się i nie napiszę...
Mówiąc to, patrzyła na brata z takim samym wyzywającym wyrazem, jak w nocy, przygotowana na usłyszenie tej samej pogróżki, i gotowa stawić mu czoło.
Zmieszała ją odpowiedź Antoniego.
— Spodziewałem się tego. Może i masz słuszność... Rozmyśliłem się i ja także i znalazłem inny środek. Żałuję, żem do ciebie przemawiał w taki sposób... Ale rozumiesz to dobrze... rozpacz...
Potem spojrzał na zegarek.
Pomówimy o tem wszystkiem później. Muszę być w biurze wcześnie, ażeby się rozmówić sam na sam z panem Berthier.
— Co mu się stało? — pomyślała Julia, kiedy już niebezpieczny braciszek znikł za drzwiami.
Słychać było jak otwierał drzwi. — Schodził ze schodów... — Czy on naprawdę szedł do biura? Słuchając tego, co mówił, Julia miała uczucie — niemal fizyczne — że kłamie. Instynkt, któremu się nie opierała, popchnął ją do salonu, gdzie otworzyła okno i wyjrzała na ulicę. Zobaczyła Antoniego jak stał
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/237
Ta strona została przepisana.