Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/243

Ta strona została przepisana.

— Tak, obrzydzenie! Ale to jednak twój brat i mój. Syn naszego ojca. Trzeba go ratować. Musimy to uczynić...
— Niepodobna ratować człowieka; który doszedł do tego stopnia znikczemnienia — odpowiedział Jan.
Pewny on był, że kwestya zwrotu pieniędzy jest uregulowana i słowa siostry wziął w znaczeniu czysto moralnem.
— Rozumiem dobrze, dlaczego ci to powiedział — mówił Jan dalej. — Poczuł, że zadaleko posunął się ze mną. Myślał, że ci opowiem o jego podłości. Dobrze mnie zna! Wolał więc mnie uprzedzić i odegrał przed tobą komedyę żalu, ażebyś na mnie wymogła przebaczenie. Nigdy! Za głęboko wejrzałem w jego duszę... Nieszczęśliwy chłopiec! Jedynem jego usprawiedliwieniem jest to, że nie zdaje on sobie sprawy z tego, co uczynił. To fałszerstwo nie jest według niego fałszerstwem, to tylko lekkomyślność, lekkie zboczenie od przepisów, pożyczka trochę nieprawidłowa — i czuje się zupełnie spokojnym w swem sumieniu dlatego, że jego brudne giełdowe operacye udały się i że zarobił tyle, ile mu potrzeba na spłacenie skradzionych pieniędzy...
— Powiedział ci to? — zawołała Julia. — Ależ to nieprawda! Może być, że grał na giełdzie, nie wiem o tem, ale tego jestem pewna — rozumiesz — zupełnie pewna! że nie może oddać tego, co wziął... Niema tych pięciu tysięcy franków, które ukradł...