Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/249

Ta strona została przepisana.

się nie przychodzić do tego domu, gdzie ona przebywa, gdzie może go pociąga jej urok.
Był jednak szczerym w tej chwili, pragnąc, żeby jej wysmukła postać nie zjawiła się podczas tych odwiedzin, wywołanych smutną tajemnicą rodzinną. Los oszczędził mu tej przykrości.
Filozof był sam, siedział przy biurku i pisał, Nie od wczoraj nie zmieniło się w tym pokoju. Nigdy jeszcze Jan nie doznał wyraźniej uczucia, że tu jest przytułek dla jego myśli, jego przystań moralna.
Na zamyślonej twarzy Ferranda na widok Jana błysnęła radość, która po chwili zmieniła się w niepokój. Wyczytał on z twarzy ucznia dramat, rozgrywający się w jego duszy, a na widok jego zmartwienia uczynił ruch pełen serdecznego współczucia.
— Mój drogi mistrzu — wyjąkał Jan — przebacz mi... Przyrzekłem...
— Że nie przyjdziesz do mnie, chyba przynosząc mi jasną odpowiedź — przerwał mu Ferrand. —
Jeżeli złamałeś przyrzeczenie, musiałeś mieć do tego ważne powody, pewny jestem. Wiem także — dość mi na to jednego spojrzenia — wiem, że masz zmartwienie. Przychodzisz do mnie, boś strapiony. Niema tu nie do przebaczenia. Mogę ci tylko podziękować...
— Ach, panie Ferrand! — zawołał młodzieniec, składając ręce.
Serdeczność powitania była balsamem dla jego