przebyciu takiej nocy i takiego ranka — ale i uczucie synowskie, na widok moralnego upośledzenia, pomimo całej dobrej wiary i cnót tego dziwnego ojca rodziny, niezdolnego do zrozumienia faktów w ich nagości brutalnej, ale ścisłej.
Urzędnik prawy i sumienny wzburzony był do głębi duszy podejrzeniem, które padło na jedno z jego dzieci. Teraz podejrzenie to zostało usunięte.
Był on tak uszczęśliwiony, że już nie myślał o zbadaniu do głębi sprawy bardzo niejasnej. Ten brak męzkości w charakterze ojca sprawiał taką przykrość „pocieszycielowi”, że nie był on w stanie milczeć — jak zwykle czynił — wobec ojcowskich majaczeń.
Czuł potrzebę mówienia, jeżeli niezupełnie szczerze, to przynajmniej ze szczerością mniej, niż zwykle, maskowaną.
Ta rodząca się, nieśmiała szczerość, nie wystąpiła w kwestyi listu pana Berthier — tego listu, którego wartość Jan znał dobrze — tylko, odezwała się w odpowiedzi na wygłaszane zasady, rażące zawsze jego poczucie sprawiedliwości. Dotąd usprawiedliwiał ojca wpływami pierwszych czasów młodości, otoczenia, ludzi takich, jak kolega Barantin. Ale w tej chwili widział aż nadto dokładnie wpływ tych zasad na nastrój umysłu, zgubny dla tego, kim rządziły i dla innych, będących ofiarami nieuleczalnego zamykania oczu na rzeczywistość.
— Nie mogę podzielać twoich nadziei, mój ojcze — wyrzekł z prostotą, — Widzę tylko to, że wycho-
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/267
Ta strona została przepisana.