przed kilku godzinami, miało się rozpocząć nanowo. Gdyby nie to, że wiedziała o wyjeździe kochanka, słowa brata byłyby ją jeszcze bardziej wstrząsnęły. Ale wiedziała o nieobecności Rumesnila i o tem, że naturalnie koledzy nie mogli dojść do żadnych tłómaczeń. Zwróciła więc ku pytającemu twarz z wyrazem chmurnym i martwym, którym zasłaniała się zawsze przeciwko jego podejrzliwej i niezręcznej ciekawości, i odpowiedziała:
— A cóż mnie to może obchodzić?
— Dowiedziałem się tam — mówił Jan — że Antoni był tam dziś rano przed dziewiątą. Widział się z Rumesnilem, który dopiero po rozmowie z nim wyjechał. Nie mogłem dowiedzieć się więcej. Ale mam przekonanie, że to Rumesnil dał mu pieniądze...
— Więc trzeba mu je oddać i koniec — odrzekła Julia.
Pomimo, że od rana obawiała się tego ohydnego postępku brata i przewidywała go jasnowidzeniem namiętności, którego przenikliwość znamy dobrze wszyscy, chociaż nie chcemy tego przyznać — było to dla niej dotąd tylko napół pewnem. Jan teraz przyniósł pewność zupełną. Był to cios, który obezwładnił ją na chwilę. Pióro wypadło jej z ręki. Ściśniona pierś nie mogła schwytać oddechu. Ale duma, nawet w tem fizycznem porażeniu, dodała jej energii do zaprzeczenia. Ton brata podczas rannej ich rozmowy był grubiański. Teraz można ją było zabić raczej, niż wydobyć z niej wyznanie, które w tej strasznej chwili wywołałaby z jej zbolałego serca odrobina słodyczy.
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/276
Ta strona została przepisana.