właśnie my wszyscy marzymy dla ludu. Ach, jak on to dobrze wyraził!
I zabrał się do poprawiania zadań Ravenela, które mu przypomniały jedno z bożyszcz jego litanii, Jakóba Richarda. Cieszył się on chwilowym rozgłosem, dzięki wierszowi, dość nieudolnie naśladującemu Wiktora Hugo: „Stryja tyrana,” a wyszydzającemu temat, zadany uczniom liceum w 1860 r.
Najmniej trzydzieści razy profesor recytował synom te płaskie rymy, a zawsze z równie niepoprawnem uwielbieniem. Dobry gust jego — a miał gust wykwintny — nie był w stanie rozwiać uroku, jaki otaczał dla niego to wierszydło. Nigdy dotąd zestawie nie rzeczywistości z jego urojeniami nie było urągliwszem, jak w tej chwili, gdy wymawiał: „Jaka szkoda!” — zwykły swój komentarz do mniemanego arcydzieła młodo zmarłego poety.
Pani Monneron słuchała z otwartemi ustami, z wytrzeszczonemi, wielkiemi, czarnemi oczami, jakby naprawdę rozumiała, że temu uczniowi liceum z czasów Cesarstwa „ciążyły kajdany.” Położyła na kolanach niekończącą się nigdy kanwową robotę, którą haftowała i pruła podczas niezliczonych wieczorów takich, jak dzisiejszy. Robota ta była przeznaczona na przykrycie kanapy, obitej czerwonym, wytłaczanym aksamitem, jak i reszta salonowych mebli, kupionych okazyjnie po przyjeździe do Paryża, a mocno już wytartych.
Była to jeszcze jedna z tych spekulacyj, w których celowała żona profesora, złakniona elegancji, a nie umiejąca nie kupić z rozwagą i dobrze. Liche drzewo w meblach spaczyło się. Tandetne złocenia
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/284
Ta strona została przepisana.