przybrały ton żółty, jak ochra, i nierówny, obrzydliwy poprostu. Deseń obicia był już zamazany. A na hafcie jeszcze nieskończonym rozkładały się niedobrane kolory, których krzykliwość usprawiedliwiała mieszkanka Nicei, przyzwyczajona do tandety w domu rodziców.
— Jak te wszystkie kolory spłowieją, to będzie wcale ładne. échère!
I teraz ten dom rodzicielski, żałowany przez nią zawsze, stanął jej przed oczami razem z odległem wspomnieniem czasów poznania się ze swoim mężem.
— Czy sobie przypominasz? Dziadzio Granier tak lubił te wiersze, że je przepisał i posłał jenerałowi...
— To on też leciał na galoniarzy[1], dziadzio Granier” — odezwał się Kacperek, w którym przemowy ojca, wietrzącego zawsze niebezpieczeństwo ze strony pretoryanów, w przerwach między niebezpieczeństwem ze strony klerykałów, rozwinęły przedwczesny anti-militaryzm, wielce obiecujący na przyszłość.
I dodał, wykrzywiając się po żołniersku:
— Zerwanie gitary! Niema głupich!
— O, ten jenerał nie był taki, jak inni! — odpowiedział profesor i dodał z namaszczeniem: — To był Garibaldi...
- ↑ Pogardliwa nazwa, mająca oznaczać żołnierzy.
(Przyp. tł.)