mnych zakątkach mózgu. Tylko jego oczy — tak mmne niekiedy, tak słodkie innym razem — błyszczały przed nią, gdy szła na ulice D’Estrées...
Dzień był pogodny i ciepły, nadający urok kwietniowy niektórym dniom paryzkiej jesieni, stanowiącym uderzające przeciwieństwo z dniami przedwcześnie mróźnemi, jak ów dzień, gdy Jan oczekiwał Brygidy Ferrand.
W takie dnie, jak ten wtorkowy, unosi się w przezroczystem powietrzu czar wiosenny, widoczniejszy jeszcze w dzielnicach, w których istnieją dotąd pałace otoczone ogrodami.
Oczy Julii patrzyły na pożółkłą zieleń, przebłyskującą po za sztachetami ogrodzeń, lub ponad murami, ale nie widziały nic. Słodycz dnia przenikała ją mimowoli i powiększała jej smutek. Dawne niepokoje, dotyczące przeszłości kochanka, powracały jej na myśl, bardziej jeszcze dręczące. Tak — kto były „tamte”, które tak samo, jak ona, szły do tego domu?
Pomimo błędu, jakiego się dopuściła Julia, cały ten świat występnych miłostek był dla niej czemś zupełnie nieznanem i mewyraźnem. Uważała się ona w swej naiwności za bohaterkę jakiejś wyjątkowo romantycznej historyi.
Jeżeli Ademar — jak przychodziło jej mimowoli na myśl — miał przedtem inne stosunki miłosne, zapewne te przelotne kaprysy nie miały w sobie nic podobnego do jej uczucia. Były to pewnie kobiety zamężne lub awanturnice, z których żadna, jak ona, nie oddała mu świętego kwiatu pierwszej miłości.
A jednak — może która z nich także kochała go pra-
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/303
Ta strona została przepisana.