Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/314

Ta strona została przepisana.

wił dalej, a jakiś zrowrogi blask zajaśniał w jego oczach.
I wymówił — wyszeptał raczej te zagadkowe słowa:
— Widzisz sama, że trzeba pozbyć się tej obawy... Nie powinnaś zostać matką... Przyrzekłaś mi zaufać. Znajdę kogoś pewnego, do którego cię zaprowadzę jaknajprędzej... Nie obawiaj się! Nie myśl o niczem!... Ja odpowiadam za wszystkie trudności, w jakich mogłabyś się znaleźć, i za to, co trzeba uczynić, żeby się od nich uwolnić... Wyratuję cię, jeżeli tylko zechcesz mumie posłuchać. Żegnam cię...
Julia nie odpowiedziała nic, bo okropne słowa, których znaczenia nie mogła nie zrozumieć, zmroziły jej serce do głębi.
Wyszedłszy na ulicę, obejrzała się wokoło, jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę z istnienia zewnętrznego świata po wyjściu ze snu, w którym dławiła ją zmora. Szła przed siebie, jak automat, powtarzając w myśli słowa tak wyraźne, przy całej zagadkowości:
— „Trzeba pozbyć się tej obawy... Nie powinnaś zostać matką... Zaufaj mi... Ktoś pewny... Wyratuję cię, jeżeli...”
Uwiedziona dziewczyna słyszała w myśli tę zachętę do zbrodniczych praktyk, któremi tyle jej podobnych zgiadziło żywy dowód swej winy. Słyszała to — i nie wybuchnęła oburzeniem i zgrozą! Jakąż władzę miał nad jej duszą i ciałem ten człowiek, że mogła przyjść do niego przed dwiema godzinami — i zdobyć się na prośbę, żeby uratował jej cześć ko-