Złudzenie było tak silne, że spostrzegła nagle, iż wymawia głośno te same słowa:
Nigdy! Nigdy!
Wymawiała je z takiem uniesieniem, że przechodnie zaczynali się oglądać.
Jeden taki spacerowicz z Łacińskiej Dzielnicy, śledzący zwykle ładne dziewczęta w obiadowej godzinie, zadziwił się tak jej zachowaniem, że poszedł za nią i przemówił...
Przestrach, jaki sprawiła Julii zaczepka nieznajomego, przywołał ją do przytomności i zrozumiała położenie, w jakiem się znajdowała, więc do domu rodziców weszła już zupełnie przytomna. Na szezęście, nie zastała tam Jana, czego się obawiała. Jedyną osobą obecną w mieszkaniu była pani Monneron, która ją powitała temi uprzejmemi słowy:
— Zkądże przychodzisz z taką miną, jakbyś spadła z księżyca? Czy uważasz, że to przyzwoicie wracać tak późno? Jest szósta, a Paulina mówiła mi, że wyszłaś o drugiej...
— Miałam zajęcie... odpowiedziała Julia z miną nachmurzoną, z jaką przyjmowała zwykle niemiłe pytania i poszła do swojego pokoju, nie racząc dodać jednego jeszcze kłamstwa słownego do kłamliwego czynu, jakim był zwitek papieru, który trzymała w ręce, jak zwykle, gdy chodziła robić notatki do Biblioteki.
Zaczepny ton pani Monneron, zestawiony z obojętnością, z jaką zwykle pozwalała jej wychodzić, nie badając, gdzie przepędza popołudnie, nie mógł złagodzić smutku dziewczyny. Jakiejże się pomocy mogła spodziewać z tej strony? Żadnej.
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/323
Ta strona została przepisana.