— Zawsze będzie czas na to — pomyślała po chwili złowrogiego namysłu. — Kocham go... Chcę żyć, dopóki on będzie mnie kochał... Złożę moją wolę w jego ręce... Niech uczyni ze mną, co zechce. Niema na świecie złego ani dobrego. Dla mnie jest tylko on...
Julia nie byłaby kobietą i to kobietą zakochaną, gdyby jej abstrakcyjne rozmyślania nad prawem, jakie jej przysługuje do spełnienia tego lub owego czynu, nie zakończyły się namiętnym zwrotem ku człowiekowi, w którym była zakochana zbyt ślepo chwilami, a którego kiedyindziej sądziła z przenikliwą bystrością.
I teraz widziała go przed sobą takim, jakim był podczas dzisiejszej rozmowy: oględny, gdy była mowa o Antonim, nagle zamykający się w sobie na wzmiankę o Janie, nieufny zrazu, a potem wzruszony na wiadomość o jej stanie, łagodny i smutny, gdy wspomniała o małżeństwie, przemieniony i piękny w ogniu pożądania, pieszczotliwy, ujmujący, pociągajacy, gdy ją całował na pożegnanie, szepcąc przerażającą radę.
Po wyjściu od niego w pierwszej chwili podniosła bunt przeciw urokowi tej twarzy zmiennej, tych oczu niebieskich, uśmiechu zmysłowego i dowcipnego i pieszczotliwego głosu.
Teraz bunt minął i napawała się wywołanym obrazem, i jak było jej zwyczajem po powrocie z każdej schadzki z ulicy D’Estrées, usiłowała odnowić w pamięci całą rozmowę, każde jego słowo.
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/329
Ta strona została przepisana.