Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/354

Ta strona została przepisana.

— Wiesz już teraz, coś chciała? — zagadnął Jan, kiedy siostra przeczytała krótki liścik.
— Czy żądałeś widzenia się z nim dlatego, ażeby mu oddać te pięć tysięcy wzięte przez Antoniego? — zapytała. — Masz jeszcze te pieniądze?
— Naturalnie, że mam odpowiedział.
— A potem — nalegała — będziesz z nim mówił o mnie?
— Tak! — odrzekł twardo i stanowczo, jak człowiek, który zbadał do dna swoje sumienie i zdecydowawszy się spełnić to, co po dojrzałym namyśle uznał za swój obowiązek, nie cofnie się już przed niczem. Oczekiwał oporu ze strony Julii.
Ona zaś, zdawało się, że doznała ulgi, usłyszawszy jego słowa tak stanowcze. Była tak do głębi wstrząśnięta, że zetknięcie się ze spokojnem postanowieniem brata, tak bardzo różniącem się od zwykłej jego chwiejności, dało jej pojęcie jakiegoś punktu oparcia, którego jej zawsze tak brakowało w rodzinnem otoczeniu. Popatrzyła na Jana z zadziwieniem, połączonem z odcieniem wdzięczności, jak gdyby jego słowa sprawiły jej ulgę.
— A co mu powiesz? — zapytała.
— Że jego grzeczności kompromitują cię, więc żądam, żeby tego zaniechał...
— Niech i tak będzie... — odpowiedziała po namyśle. — Ale jeżeli chcesz, ażebym uwierzyła, że naprawdę działasz przez miłość dla mnie, musisz mi przyrzec, że powtórzysz to, co on ci powie, powtórzysz szczerze, brutalnie, bez ogródek. Może cała moja przyszłość zależy od tej odpowiedzi... Tak — powtórzyła — cała moja przyszłość...