— I upoważnił cię, ażebyś mi powiedział o jego wyjeździe? — badała Julia.
— Jak ty mnie o to wypytyjesz! — zawołał zadziwiony. — Dlaczego?
— Dlaczego? — powtórzyła z wyrazem, który Jan zapamiętał na zawsze. — Dlaczego?... Dlatego, że on jest moim kochankiem! Czy słyszysz?! Moim kochankiem! Dlatego, że mnie porzuca nikczemnie, niegodziwie, shańbiwszy mnie! Odpowiedz! Czy nie miałam prawa wymagać, ażeby mnie ostrzegł?... Ach! był dla ciebie bardzo serdeczny!... To prawdziwy przyjaciel!... Posłuchaj mnie teraz: jestem w ciąży, a on mi proponuje operacyę dla wywołania poronienia... Mówił mi o tem wczoraj... Widziałam się z nim po południu. Poszłam na schadzkę... Dziś rano mówił mi toż samo. Bo widziałam się z nim przed chwilą — na ulicy — gdzie czekałam, ażeby go zobaczyć, zanim tu przyjdzie... Tak, tego on żąda odemnie, ten prawdziwy przyjaciel, a potem chce mnie odepchnąć, porzucić w błocie!... Kiedy jest przy mnie, kiedy na mnie patrzy, ma nademną taką władzę, że jeszcze pięć minut temu nie byłam pewna, czy mu nie ulegnę, czy nie pójdę z nim do tego okropnego miejsca, ażeby się dopuścić tego okropnego czynu... Teraz, kiedy już ktoś drugi wie o tem, nie pójdę, i nie dojdzie do tego! Uderz mnie Janie, znieważ mnie, wygnaj... W szystko mi jedno. Ale nie dopuszczę się tej zbrodni, i nie będę słuchała twoich pochwał dla niego... Nie będzie cię dłużej oszukiwał, jak mnie oszukał... Znasz go teraz, jak ja go znam... Pogardzasz nim. Nienawidzisz go... Ach! nikczemny! nikczemny! nikczemny!...
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/370
Ta strona została przepisana.