jej moje nazwisko, mój drogi mistrzu, być z nią zawsze razem, mieć wspólny dom, pracować dla niej i przy niej, starać się o trochę rozgłosu, trochę sławy dla niej, ach! takie pragnąłem mieć życie! I ciebie w pobliżu, twój umysł wzniosły, szlachetny, wspierający i podtrzymujący mnie — ach! to byłoby szczęście! Na to, żeby się go wyrzec, trzeba było przeszkody niepodobnej do usunięcia. Panie Ferrand! nie robię żadnych wyrzutów jak pan widzisz, z powodu warunku, któryś mi postawił. Gdybyś pan tego nie zrobił, panna Brygida zażądałaby tego samego, pewny jestem, i miałaby słuszność tak samo, jak pan. Postępujecie oboje tak, jak wam nakazuje sumienie. I ja również nie mogę postąpić wbrew swojemu sumieniu, które nie pozwala mi zostać katolikiem...
— Podaj mi rękę, moje dziecko — wyrzekł pan Ferrand.
Słowa ucznia zbudziły w nim wzruszenie, właściwe prawdziwym apostołom, gdy się zetkną z niektóremi duszami niewiernych. Odczuwają oni piękno i zapał tych dusz, i cierpią nad tem, że nie mogą ich zjednać dla swoich przekonań. Broniąc się od wywierania na nie nacisku, starają się jednak przyciągnąć je ku sobie. Pokusa jest zbyt silna i mimowolna! Ojciec Brygidy pewny, że działa tylko dla szczęścia córki, nie czuł, że chęć zjednania tej szlachetnej duszy popycha go do nalegań, z ujmującą słodyczą, która jest właściwością apostołów.
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/38
Ta strona została przepisana.