Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/383

Ta strona została przepisana.

no posługiwać się każdą bronią... Jutro przyjdę tu i będę czekał pode drzwiami, i nie odejdę, dopóki go nie zobaczę... Jeżeli tylko nie przyjdzie przez zuchwalstwo dziś wieczorem na zebranie związkowe. I to możliwe, że chciał uniknąć rozmowy sam na sam, przypuszczając, że nie będę chciał pytać go publicznie — że się cofnę — że się nie ośmielę znieważyć go... Zobaczy, że się pomylił...
Do takiej dzikiej energii doprowadziło Jana daremne upędzanie się za tym, którego teraz uważał już za swego śmiertelnego wroga.
Wykłady w Związku Tołstojowskim rozpoczynały się zwykle koło dziewiątej. Pozostawało więc Janowi dwa razy po sześćdziesiąt minut do zabicia, zanim się dowie, czy ten dzień zakończy się bez rzucenia w twarz uwodziciela mściwych słów, huczących w duszy Jana. Rozpoczął nanowo swą gorączkową wędrówkę po ulicach, powtarzając sobie po cichu te słowa — obliczając ich stopniowanie, umacniając swą wolę dla utrzymania spokoju w początku rozmowy — dla nieubłaganej surowości w dalszym ciągu, jeżeliby zdrajca — co — było aż nadto prawdopodobnem — popchnął go do ostateczności. Przyszło mu nagle na myśl, że — być może — nie było w tem wszystkiem kłamstwa: że może istotnie Rumesnil chciał przed rozpoczęciem wykładu zjeść obiad z Crémieux-Daxem, właśnie dla uniknięcia spotkania z Janem w cztery oczy, nawet w progach Związku... Żeby Salomon, przyjaciel rozważny, który domyślił się już tak wielu tajemnic Jana — żeby on miał byś świadkiem tego pierwszego spotkania — byłoby to bardzo przykre. Ale przykrzejsze jeszcze było oczekiwanie. I zale-