Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/397

Ta strona została przepisana.

— Więc naprawdę myślisz to, coś mówił? — zapytał Crémieux-Dax.
— Najzupełniej... — odrzekł brat Julii.
A zobaczywszy na twarzy przyjaciela młodości wyraz szczerego zmartwienia, porównał go z tamtym drugim — z tym Judaszem, którego może zobaczy za kilka minut — i względem tego wierzącego przyjaciela, od którego był już tak daleki przekonaniami, doznał tego samego uczucia, jakie miał dla niego Crémieux-Dax w tem samem miejscu w miniony czwartek.
Wziął go za rękę i uścisnął, nie mówiąc nic. Oczy jego były pełne łez.
To milczenie i te łzy były tak wymowne, że Crémieux-Dax zrozumiał, iż nie powinien nalegać, jeżeli nie chce zranić cierpiącego serca.
Jaki był powód tego cierpienia? Domyślał się.
Jakże trafnem jest przysłowie:
„Cudze cierpienie wydaje się nam snem.“
Czy może kto zrozumieć cierpienie nawet tych, których się najwięcej kocha?
Pomimo całego swego fanatyzmu, pomimo nadzwyczajnej wagi, jaką przywiązywał Crémieux-Dax do dzisiejszego posiedzenia, nie byłby jednak dziś zdolny czuwać nad swoim Związkiem, gdyby był wiedział, jaki cios spadł na jego przyjaciela.
Na schody i do sieni wchodziło teraz dużo ludzi. Dwóch policyantów stało u wejścia, przypatrując się wchodzącym.
— Ja sam wezwałem policyę — szepnął Crémieux-Dax swoim towarzyszom.
Zdawało się, że chce zawczasu usprawiedliwić się z żywego zarzutu, jakim byli ci dwaj przedstawi-