burzliwe posiedzenie. Padały wyrazy, wymawiane dotąd jeszcze półgłosem, jedne poprostu grubiańskie, inne gorsze od grubiaństwa: Ktoś zawołał:
— Beznosy idzie!
Była to szydercza aluzya do długiego nosa księdza Chanut, wydającego się jeszcze dłuższym skutkiem wychudzenia twarzy. Na szczęście, wykrzykknik ten był niezrozumiały dla księdza, ale nie dla Crémieux-Daxa, bo młody Żyd, jako apostoł socyalizmu, uważał za obowiązek, dokładne wystudyowanie ludowego języka i zwrotów, tak samo, jak nauczył się w swoim czasie greckiego.
— Dwóch Sorboniarzy i jezuita! Dobrzy zakładnicy — co, chłopcy!
Ksiądz i Crémieux-Dax nie zwracali uwagi nawet na tak zrozumiałe, grubiańskie przytyki. Jan nie słyszał nic, opanowany gorączką oczekiwania. Przebiegał niespokojnym wzrokiem tłum cisnący się pod płomykami gazowemi, mało rozpalonemi dla oszczędności. Zdrajcy nie było wśród tego tłumu. Zaledwie gdzieniegdzie spostrzegał twarz któregoś ze stałych bywalców Związku. Każdy z członków komitetu Tołstojowskiego przed wykładami otrzymywał dwadzieścia pięć biletów wejścia do swego rozporządzenia. Rioffol podjął się rozdać, oprócz swoich, bilety Maryusza Gons i Brisselota. Zebrał w ten sposób, w miejscach zebrań anarchistów, na które uczęszczał, siedmdziesięciu pięciu „towarzyszów,” zdecydowanych wykonywać jego rozkazy i niedopuścić do tego, ażeby „tak zwany Chanut ustawił swoją spluwaczkę w Tołstojowskim Związku” według określenia elektro-technika. Prócz tego, Riouffol, Gons i Bris-
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/399
Ta strona została przepisana.