selot mogli liczyć w zebraniu związkowem na równą mniej więcej liczbę swoich stronników, dzięki temu: że każdy z członków komitetu, do którego należeli, miał prawo wprowadzić do Związku dwudziestu czterech nowych członków. Jednem słowem, mieli na swoje zawołanie blizko stu pięćdziesięciu krzykaczy, gdy tymczasem Jan i Rumesnil z wiadomych powodów nie pomyśleli o rozdaniu swoich biletów. Zatem grupa stronników księdza Ohanut i jego wykładu ograniczała się prawie tylko do przyjaciół i zaproszonych przez Crémieux-Daxa i hugonotę Robetiéra. Była to mniejszość, zdolna tylko swoim oporem powiększyć zamieszanie, które banda Riouffola zamierzała wywołać, i zanim jeszcze Crémieux-Dax i jego towarzysze doszli na górę, już pewne objawy zapowiadały niedaleki wybuch walki pomiędzy liberalnym odłamem — tymi, których Brisselot zwał wyszukanem mianem „klerykalników,” a resztą zgromadzenia. Bo gdy pośród szyderstw, jakiemi obsypywano w przejściu księdza Chanut, Crémieux-Daxa i Jana Monneron, odezwał się głos z tłumu:
— Brawo, liberały! Ci, którzy was znieważają, są podli!
Ryknęły liczne głosy naokoło:
— Za drzwi z nimi!
Ale jeden z działaczów, urządzających awanturę, uciszył opozycyę, wołając:
— Karmaniola! — Karmaniola!
Ohydna pieśń, wprowadzona w obecnej chwili w modę, rozległa się w tej samej chwili:
„Wolności dla rodu ludzkiego,