„Spalenia zamków,
Policyanci, którzy podeszli ku schodom, słuchali nieporuszeni tej wstępnej zwrotki, rzucającej jaskrawe światło na dusze rewolucyonistów, wahające się zawsze pomiędzy humanitaryzmem a rzezią. Są to dwa bieguny ich draźliwości nerwowej. Uczciwi i prości słudzy kraju, którzy, jako dawni żołnierze, bronili Francyi w Afryce, w Tonkinie, pod palącem słońcem równika, wśród niebezpieczeństw jadowitej zarazy, słuchali spokojnie śpiewu, słuchah i następnej zwrotki:
Deputowani i wojsko:
Zburzmy koszary,
Rozpędźmy parlament,
Ten ostatni wiersz, wzruszającej iście głupoty, rozlegał się jeszcze, kiedy Crémieux-Dax i Jan Monneron zdołali nakoniec doprowadzić gościa w taki sposób witanego do przedpokoju na pierwszem piętrze. Czterech ludzi, nie należących do Związku, odbierało od wchodzących laski. Był to jeden ze środków ostrożności, przedsięwziętych przez milionera-kolektywistę na własny koszt i bardzo słusznie, o czem mógł się przekonać po chwili, gdy się rozległ nowy hałas w głównej sali, zapełnionej już w trzech czwartych częściach. Wśród wrzasku słychać było obelżywe słowo:
— Klecha! Klecha!