Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/402

Ta strona została przepisana.

Wyśpiewywano je na różne tony. Wściekłe protesty przerywały wrzask:
— To wstyd!
— Hańbicie nas!
— Milczeć!
— Za drzwi tych gałganów!
W sali walka zaczynała się, zanim jeszcze wszystkie miejsca zostały zajęte. Delegowani, odznaczeni małemi bronzowemi medalikami, mającemi z jednej strony litery: „T. Z, ” a z drugiej wzniosłą dewizę: „Przyroda — Nauka i t. d.” zamieszczonemi na czerwonej wstążeczce, wchodzili i wychodzili, kompletnie przerażeni, naradzając się, rozchodząc, nakłaniając jednych do milczenia, grożąc innym wydaleniem, a przez otwarte podwójne drzwi w tej sali, przyozdobionej fotografiami arcydzieł Rembrandta, Velasqueza, Leonarda, Botticellego, Mantequni, widać było falę ludzkich głów i ramion, coraz się zwiększającą — i estradę w głębi, pustą i małą. Założyciele Związku, dla nadania jeszcze bardziej demokratycznej cechy posiedzeniom, postanowili, że tylko mówcy i członkowie komitetu będą siedzieli na ciasnej estradzie, wzniesionej zaledwie o trzy stopnie nad podłogą. Stół, na którym stała karafka z wodą, szklanka i dzwonek, oczekiwał na mówcę i na prezydującego. Delegowani, ujrzawszy Crémieux-Daxa, rzucili się ku niemu, jak ku dowódcy, powtarzając chóralną skargę:
— To awantura z góry ułożona!
— Nie dopuścimy do niej.. — Ażeby tylko odpowiedział Crémieux-Dax — ażeby tylko ksiądz Chanut nie zniechęcił się do tych dzikich ludzi...