Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/410

Ta strona została przepisana.

ny przemówić, podniósł rękę... ale opuścił ją i wyszedł do sali, gdzie został powitany wrzaskami swojej bandy.
Potem nastąpiła groźna cisza.
Była ona dowodem, że przyprowadzeni przez Riouffola „towarzysze“ są dobrze zorganizowani. Co im poleci teraz ich przywódca doprowadzony do ostateczności?
— Trzeba głosować powtórnie, towarzysze... — przemówił Crémieux-Dax, który z niezachwianą obojstnością wysłuchał wściekłej przemowy robotnika.
Podobny on był wśród burzy zagrażającej rozbiciem jego pozbawionemu żywotności Związkowi do kapitana okrętu, stojącego na pokładzie, którego każde słowo, każdy ruch, są stanowcze, spokojne i obliczone.
Kiedy Riouffol zbliżył się do niego, tylko drga ące usta Crémieux-Daxa zdradzały gniew równie gwałtowny, jak uniesienie jego wroga, ale opanował się wysiłkiem woli.
I tylko ta magnetyczna siła energh moralnej powstrzymała szaleńca od uderzenia go.
— Tak — powtórzył — głosujmy i prędko...
Ja nie będę głosował — przemówi Maryusz Gons. — Myślę to samo, co Riouffol i proszę o dymisyę. To dla mnie za szpetne...
I wymawiając tę skargę zniechęconego estetycyzmu, wskazywał oczyma na księdza, stojącego nieruchomo, a tymczasem Brisselot wygłaszał swoje zdanie stylem, który skutkiem nieustannej pracy w tym kierunku stał się u niego naturalną już formą wyrażania myśli: