Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/412

Ta strona została przepisana.

Było rzeczywiście coś imponującego w tem wejściu na małą estradę wątłego księdza w towarzystwie trzech studentów, w obliczu tego tłumu, złożonego z dwustu pięćdziesięciu ludzi, których dwie trzecie objawiło swoje nienawistne usposobienie śpiewem, godnym ludożerców.
Wejście komitetu stronnicy powitali oklaskami, na które przeciwna strona odpowiedziała wrzaskiem.
Jan, który szedł na końcu, ujrzał przy jaskrawem świetle gazu powykrzywiane twarze, usta otwarte do krzyku, oczy obłąkane wściekłością.
I to pandemonium nosiło miano „Związku Tołstojowskiego!”
Było to niejako karą dla znakomitego pisarza rosyjskiego, który obłąkany pychą stał się zbrodniczym propagatorem anarchii w swojem społeczeństwie wśród obcych, że imię jego, wsławione tylu znakomitemi dziełami, stało się szyldem dla takich, jak to zebrań!
Crémieux-Dax, stanąwszy przed stołem prezydującego, usiłował uciszyć ogłuszający hałas to dzwonkiem, którym poruszał rozpaczliwie, to wołaniem, które się rozpływało wśród wrzawy:
— Towarzysze!... „Towarzysze!...
W powietrzu, niemożliwem już do oddychania, unosił się jakiś wyziew zwierzęcy, odór dzikich bestyj...
Wrzaski rozlegały się krzyżując, wściekłe i ciągle też same:
— Podli!
— Nędznicy!
Pyta kak w odd. Km,