Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/425

Ta strona została przepisana.

go wziąć za rękę i jęknęła. Pochylił się nad nią i pocałował jej oczy.
Słodycz tej, pieszczoty, za którą wymówiła „dziękuję” szepnięte tak cicho, że on sam tylko usłyszał, wywołało w niej drżenie ust, które po chwili wyrzekły błagalnie stłumionym głosem, zaledwie dosłyszalnym:
— Oddal ich... Chcę rozmówić się z tobą jednym...
A gdy Jan powtórzył to życzenie lekarzowi, który wyszedł do drugiego pokoju, zabrawszy służącego, zapytała:
— On nie żyje... nieprawdaż? Nie kłam...
— Żyje! — odrzekł brat. — Jest tylko raniony..
A widząc, że Julia nie wierzy, dodał:
— Ma przestrzeloną dłoń i rękę zgruchotan: To bardzo bolesne, jak mi mówił doktór, ale nie niebezpieczne...
— Ach! — jęknęła. — Czy on mi przebaczy?
— Uspokój się! — prosił Jan — nie masz sobie nic do wyrzucenia. To nie twoja wina...
— Więc ty nie wiesz, że ja go chciałam zabić? zapytała.
— Chciałaś go zabić!... — powtórzył.
— Tak odrzekła. — Byłam szalona... Powiedziałam ci wszystko... Dlaczego? Nie rozumiem dotąd. Wiedziałeś już o wszystkiem... Wyszedłeś, ażeby się z nim rozmówić, ażeby go może wyzwać... Był już dla mnie stracony, chyba, żeby mnie wziął z sobą, jako żonę lub jako kochankę — wszystko mi jedno... Napisałam, ażeby go ostrzedz i naznaczyłam mu tu