przypomniał mu, że skończyły się naprawdę, nieodwołalnie — czasy kłamstwa.
Zetknięcie się ojca rodziny, zaślepionego optymisty, z nieubłaganą rzeczywistością, było już nieuniknione teraz, a list Antoniego do Rumesnila był dowodem, że na jednym punkcie to zetknięcie wywolało już straszne następstwa.
List był taki:
Jestem zmuszony uciec się po raz drugi do twojej pomocy. Wspominałem ci o małej niedokładności w rachunkach biurowych. Mój naczelnik, który, jak się zrazu zdawało, rozumie, że o takiej drobnostce nie warto nawet mówić, skoro wszystko jest Już w porządku, zmienił postanowienie, nie wiadomo dlaczego. Uznał za konieczne powiedzieć to ojcu, który mi zrobił bardzo przykrą scenę.
Jednem słowem, porzuciłem dom rodzicielsk i mieszkam w hotelu Gallia na bulwarze Saint-Germaim, pod nazwiskiem pana de Montboron. Mam na widoku interes, który mi zapewnia znaczne korzyści w krótkim przeciągu czasu. Ale potrzeba mi do tego niewielkiego kapitału. Liczę na ciebie, że mi nie odmówisz drugich pięciu tysięcy franków, co razem z poprzednio danemi uczyni, okrągłą sumę dziesięciu tysięcy. Wszystko to oddam ci z pierwszych zysków, jakie mi przyniesie ten interes. Po przesłaniu tych pieniędzy otrzymasz zaraz paczkę