Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/43

Ta strona została przepisana.

trza mojego ducha, tam, gdzie się rodzi przekonanie. Więc w czem tu pan widzisz wiarę?
— W czem ją widzę? — powtarzył z powagą Ferrand. — W tym samym fakcie, że aby dojść do tych wniosków, jakie mi przedstawiłeś, musiałeś zwalczyć w sobie tyle przesądów! Nie mów, że to ja byłem twoim przewodnikiem na tej drodze. Ty sam poszedłeś za mną. Ty sam mnie szukałeś. Te argumenta, jakie wygłaszałeś, pochodzą odemnie i mnie wydają się niezbite. A nie byłbyś sobie zadawał trudu roztrząsania ich, gdyby ci nie było duszno w tej atmosferze negacyi, w jakiej wzrosłeś. A dlaczego było ci duszno, jeżeli nie dlatego, że niektóre struny twojej duszy odczuwają potrzebę religii? Dlaczego przylgnąłeś tak do mnie? Dlatego, że idee, jakie głosiłem, a tak przeciwne twoim, budziły w tobie jakieś echo tajemne. Jesteś Francuzem, dziedzicem długiego szeregu przodków, którzy przez ciąg wielu stuleci byli katolikami. Żyjesz, oddychasz powietrzem przesiąkniętem katolickiemi tradycyami. Katolicyzm tkwi w tobie, wbrew twojej woli. Nie wiem, czy możesz być w zgodzie sam w sobą, jeżeli nie będziesz katolikiem. Do tego dążyłeś bezwiednie, odkąd zacząłeś myśleć, jak płyn dąży do właściwego poziomu i kołysze się póty, póki do niego nie dojdzie. A kiedy zapragnąłeś się ożenić, na kogoż padł twój wybór. Na katoliczkę. Ten urok, który na ciebie rzuciła Brygida, to jest jej dusza urobiona przez wpływ religii, tej religii, która, jak mówisz, jest ci obcą? Obcą. Tak, obcą temu sztucznemu ja, któ-