wsze do pobłażania i do wspólnictwa, profesor zaś dlatego, że ze swojem usposobieniem, z drażliwą delikatnością, nieoswojony ze złem, byłby wolał dla swego dziecka śmierć, niż hańbę.
I to właśnie uczucie objawił Janowi, gdy wszedł do tego samego pokoju, w którym przed kilku zaledwie dniami czytali wspólnie ustęp z Eschylesa o Helenie:
„Dusza pogodna jak spokojna morze.”
I te strofy o posągach:
„Nie mających oczu, któreby mogły patrzeć i pocieszać.”
Najpiękniejsze dzieła najznakomitszych pisarzy podobne są w chwilach wielkiego cierpienia do tych posągów. I one nie mają głosu do przemówienia, ani słów zrozumiałych dla cierpiącego serca.
Nieszczęśliwy humanista był właśnie w takiem usposobieniu, w którem przestaje działać czar arcydzieł.
Czy odmieni się ono kiedy? Czy będzie on kiedyś znowu tym entazyastą, którego ulubiony syn widywał zawsze zasłaniającego się od rzeczywistości i smutnego losu poezyą Greków i Rzymian? Czy odzyska on kiedy zdolność „zamykania oczu duchowo”, o której Jan wspominał panu Ferrand? Czy „pocieszyciel” będzie usiłował przedłużyć przynajmniej to jedno złudzenie, które jeszcze się nie rozwiało, a dotyczące przygody Juli?
Jan nie myślał nawet o tem.
Srogą boleść sprawiał mu widok rozpaczy ojca...
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/442
Ta strona została przepisana.