Straszną była dla niego myśl, że musi mu zadać cios jeszcze okropniejszy, mówiąc o córce. Ale czuł, że jest to bezwzględnym obowiązkiem jego, jako syna, ażeby nie kłamać przed głową rodziny w takiej chwili tragicznej i uroczystej.
Ojciec powinien był rozstrzygać o przyszłości córki, a syn nie miał prawa przeszkadzać mu w wykonamiu tego obowiązku, wyrytego na podwalinach ogniska domowego.
— I cóż? — zapytał protesor. — Widziałeś się z matką? Jak się ma Julia?
— Dobrze, o ile to jest możliwe — odpowiedział Jan. — Zostawiłem mamę przy niej. Kula została wyjęta dziś rano...
I w krótkich słowach opowiedział rodzaj ramy i nadzieje, jakie miał doktór Graux co do jej prędkiego wyzdrowienia.
— Ach! jakiż ciężar zdjąłeś mi z serca! — zawołał profesor. — Gdyby jeszcze ona była w niebezpieczeństwie, byłoby to już za wiele złego! Ale nie wiesz dotąd o nieszczęściu, jakie na nas spadło, mój drogi Janie. Twój brat, Antoni...
— Wypędziłeś go z domu — przerwał syn, który, mając zadać tak bolesny cios ojcu, nie chciał tego opóźniać i pragnął oszczędzić mu zbytecznego a przykrego opowiadania. — Wiem o tem, i wiem dlaczego...
— Widziałeś się z nim? — zapytał profesor z widocznym niepokojem.
— Nie, ale czytałem list, w którym opisał całe zajście i prosił o pożyczenie pieniędzy.
— List... w którym opisał to zajście?... — po-
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/443
Ta strona została przepisana.