Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/446

Ta strona została przepisana.

nie jest to ciągłe kłamstwo, ta nieustająca hypokryzya, którą ona miała. Tak, kłamała przed nami ciągle, codzień, co godzina, całemi tygodniami! I przychodziła całować mnie i całowała matkę, powracając z tych schadzek z... Nie! To jest zanadto ohydne! Wczoraj jeszcze, kiedy ją odprowadzałem na kursa, rozmawiałem z nią o ostatniem ćwiczeniu, które poprawiałem... Słuchała mnie uważnie... Zdawało się, że nie myśli o niczem innem, prócz egzaminów... Wierzyłem jej. Miałem dla niej tyle szacunku! Mówiłem któregoś dnia do matki: „Ona chce sobie zdobyć niezależność.” I chwaliłem jej przywiązanie do rodziny! Wtedy właśnie, gdy swojem postępowaniem hańbiła nas! — Nie powstrzymywało jej nic — ani myśl o zmartwieniu, jakieby mi sprawiła wiadomość o jej upadku, ani zmartwienie matki, ani przywiązanie, któreśmy dla niej mieli, ani szacunek dla naszego nazwiska — nic się nie ostało i wobec czego? Cóż on ma ten złodziej? To chyba, że ma tytuł i piękne konie? To ją olśniło — a to jest ohydne! Nie chcę jej widzieć — jej także. Nie chcę!.. Niech tu nie wraca po wyzdrowieniu! Wypędzę ją, jak wypędziłem Antoniego! Zabronię matce widywać się z nią. Zabronię! czy słyszysz? Jeśli lubi błoto, niech w niem siedzi! Czy ja na to zasłużyłem, pytam cię, Janie, ażeby dzieci, dla których pracowałem, którym nie dawałem nigdy złego przykładu. wyszły — jedno na fałszerza, a drugie na łajdaczkę? Czy widziałeś kiedy, ażebym nie wypełniał moich obowiązków? Żebym się bawił? Kiedym sobie odmawiał wszystkiego — dorożki do liceum i z powrotem w słoty zimowe, snu, kiedym miał ćwiczenia uczniów do poprawiania, teatru, który