— „Niech przynajmniej jedno będzie szczęśliwe!...”
Powtarzał sobie te słowa, którym nie mógł zaprzeczyć; mógł tylko usiłować naprawić to, co można było naprawić.
Jeżeli tak jest rzeczywiście — a czuł, że tak jest — co mógł uczynić, ażeby te klęski duchowe, które zdradziły się słowami Julii, zostały wynagrodzone, o ile to było w jego mocy, przypuściwszy, że był do pewnego stopnia odpowiedzialny za nie? Co do Antoniego, postanowienie jego było stanowcze: jutro zaraz pojedzie na ulicę Contambert. Barantin, od którego nie żądał nigdy nic przez tyle lat wierności niezłomnej, może przecież wyrobić dla jego syna koncesyę w Tonkinie, albo w Madagaskarze.
Od tego zamiaru profesor już nie odstąpi. Dziesięć tysięcy franków odda synowi do rozporządzenia i zwolni się ze wszystkich względem niego obowiązków.
Antoni może jeszcze być szczęśliwy, jeżeli zechce...
Co do córki, ojciec zdecydowany był stanowczo zatrzymać ją przy sobie na zawsze. Nie powinna już myśleć o zamążpójściu, tylko o odpokutowaniu błędu poświęceniem macierzyńskiem. Zrozumie to ona po rozmyśle, że jedynem miejscem, gdzie może wychowywać swoje dziecię, jest dom rodziców. Nie będzie już nigdy szczęśliwa, ale nie będzie tak nieszczęśliwa, jak teraz!...
Pozostaje jeszcze Jan, bo przewrót, dokonywający się w uczuciach rozgniewanego ojca, nie był tak
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/480
Ta strona została przepisana.