obu kolegów ograniczały się do wymiany noworocznych biletów, było dowodem, że zwracał on uwagę, prawie mimowolnie, na najdrobniejsze szczegóły, dotyczące dawnego kolegi ze Szkoły Normalnej.
Widok staroświeckiego mieszkania, którego nie modny, surowy wygląd tak lubił Jan, dopełnił miary rozdrażnienia Józefa Monneron.
Jaki był właściwy cel tych odwiedzin? On sam nie potrafiłby powiedzieć. Niepewność znalazła sobie ujście w gwałtownej nieprzyjaźni względem właściciela tego cichego mieszkania — i w coraz gwałtowniej odczuwanej potrzebie stanowczego rozmówienia się o Janie, która wzrastała za każdym krokiem stawianym na wspaniałych, kamiennych schodach. Myśl, że jego syn przebiegał te schody niezliczoną ilość razy bez wiedzy ojca, takiem uczuciami wiedziony, wzmagała gorączkę profesora.
Nie zatrzymał się przed odźwiernym w obawie usłyszenia, że Ferrand nie kazał przyjmować nikogo. Kiedy po zadzwonieniu, służący, który przyszedł otworzyć drzwi, powiedział, że pana Ferrand niema w domu, Monneron zaczął nalegać, prosząc, ażeby służący zaniósł jego bilet.
Zawód, jakiego profesor doznał, usłyszawszy potwierdzenie pierwszej odpowiedzi, był tak widoczny, że służący zaofiarował się pójść i zapytać, kiedy pan ma powrócić.
— Panienka pewnie będzie wiedziała...
— Panienka jest w domu? — zapytał Józef Monneron. — Zapytaj, czy nie zechciałaby zobaczyć się ze mną?
Powiedział to pod wpływem niewyrozumowane-
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/484
Ta strona została przepisana.