Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/496

Ta strona została przepisana.

koledze, którego delikatność i szlachetność rozumiał, dowieść, że jego własne doktryny uczyniły go niemniej zdolnym do najdelikatniejszych skrupułów i nieposzlakowanej nieskazitelności sumienia? Bądź co bądź, oddał ojcu Brygidy list z kardynalską pieczęcią i powiedział:
— Niesłuszny był zarzut, jaki ci uczyniłem przed chwilą. Uznaję to i proszę o usprawiedliwienie mnie... Postąpiłeś względem mego syna jak najszlachetniej, ale to małżeństwo nie może dojść do skutku...
— Więc nie godzisz się na nie? — zapytał Ferrand z wyrazem szczerego zmartwienia. — Ja już nic więcej nie mogę uczynić.
— I nie ja stawiam przeszkody — odpowiedział Monneron. — Ty sam zażądasz odemnie, ażebym nie pozwolił Janowi na powtórne oświadczyny... Tajemnica, którą ci powierzam, jest okropna dla mnie do wyznania — zaczął po chwili. — Powierzam ją twojemu honorowi... Mam obowiązek uczynić to dla ciebie, który zezwoliłeś na małżeństwo córki z moim synem, czyniąc takie poświęcenie ze swoich przekonań... Posłuchaj...
Nastąpiła chwila milczenia, a potem profesor, chwytając za ramię dawnego kolegę, wybuchnął gorączkowo:
— Pieniądze, o które moje dziecko cię prosiło, brat jego wziął z Banku, gdzie jest urzędnikiem... Jan pożyczył od ciebie pieniędzy, ażeby za tamtego zapłacić, i zataił to przedemną, lękając się mojej rozpaczy... Dowiedziałem się o tem wczoraj, a dziś dopiero o jego miłości... Ale jest jeszcze coś gorszego —