dodał zachrypłym głosem po nowej chwili milczenia — moja córka...
— Nie mów! — zawołał błagalnie Ferrand z tak głębokiem wzruszeniem, jak gdyby szło w tej chwali o jego własne dzieci, a nie o dzieci kolegi, z którym od tylu lat rozłączyła go nieprzyjaźń. Nie chcę wiedzieć nic więcej...
I dodał uroczyście, z wielką powagą i serdecznośćią:
— Wiedziałem zawsze, że jesteś uczciwym człowiekiem, Monneron! Dajesz mi na to dowód w tej chwali, a ja mogę ci tylko powtórzyć bez ogródek to, co ci dałem już do zrozumienia przed chwilą, a teraz mówię jasno... Rozmów się z Janem. Powtórz mu naszą rozmowę. Pokaż mu list z Rzymu. Wytłómacz mu, że nie żądam od niego nic więcej, oprócz wypełnienia warunków wymienionych w liście; jeżeli więc nie zmienił zdania, będziemy mogli obaj nazywać go synem...
∗
∗ ∗ |
W tej samej chwili, gdy dwaj nieprzejednani przeciwnicy, stojący na progu starości, znaleźli w swem uczuciu dla dzieci i w swojej nieposzlakowanej uczciwości punkt do zbliżenia się, którego im dotąd brakowało, inna scena strasznego dramatu wojny domowej, toczącej się we Francyi od całego stulecia, odgrywała się w tej chwili przy ulicy Klaudyusza-Bernarda pomiędzy młodymi kolegami, wchodzącymi dopiero w życie: pomiędzy Janem Monneron a Crémieux-Daxem, oni także znajdowali — nie lekarstwo