kania rodziców, w mętnem świetle dnia listopadowego, jeszcze smutniejszem przy martwem oświetleniu tych dusznych schodów, że miał zamiar nie zadzwonić i odejść — uciec na ulicę, gościnniejszą, od rodzinnego domu, gdzieby mógł uniknąć cierpienia, gdy tu musi zranione serce wystawić na pastwę ukłóć.
Ale potrząsnął głową i zbierając całą odwagę wysiłkiem energii, nacisnął dzwonek i powtórzył w myśli wiersz nieznanego poety, cytowany przez Marka Aureliusza, którym zwykł krzepić słabnącą w złych chwilach studencką odwagę.
„Jesteś tylko niewolnikiem — i powinieneś milczeć...“
Jakby na szyderstwo, w chwili, gdy wygłaszał ten wiersz, głos jakiś z głębi mieszkania zawołał ulicznikowskim akcentem i żargonem:
— Masz go!
Drzwi otworzyły się i ukazała się w nich szczupła, z bezczelnemi oczyma twarz najmłodszego brata, Kacpra. Uczeń-stypendysta z liceum Ludwika Wielkiego, dziś na urlopie, przybiegł od stołu z zatkniętą za kołnierzem serwetą, fruwającą na uczniowskim mundurku. Trzymał w ręce widelec i jadł, mając policzek wypełniony ogromnym kęsem mięsa, a wołał na całe gardło:
— Widzisz mamo, że miałem słuszność? Papa Jan przyszedł do żłobu... Lepiejbyś zrobił, gdybyś był coś wsunął na mieście — dodał, zwracając się do brata — bo tu kotlety twarde, jak rzemień, a kar-
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/68
Ta strona została przepisana.