ramiona i zgarbione plecy były dowodem, że od lat dawnych nie używał ruchu. Grube kości u rąk i grubo ociosane rysy twarzy świadczyły o tęgości rasy, z której pochodził. Był to typowy organizm plebejusza, dla którego wydelikacenie sprowadza upadek. Jednakowoż ten człowiek pozornie wątły, z ołowianą cerą, miał na sobie cechę wyższości: oczy o spojrzeniu głębokiem i słodkiem, niebieskie oczy marzyciela rozjaśniały swym wdziękiem twarz zwiędłą i wynędzniałą, okoloną włosami zupełnie białemi w pięćdziesiątym roku życia i brodą niegdyś jasną, a dziś szpakowatą. Uśmiech naiwny, niemal dziecięcy, był dowodem młodości duszy, zdolnej zawsze do złudzeń. Ten uśmiech opromieniał usta gadatliwe, skutkiem przywyknienia do wykładów, a gdy milczał, zacięte z wyrazem fanatyzmu.
Naprzeciwko tego ojca rodziny, ofiary krańcowych pojęć i twardego życia, zmęczonego nadmiarem zarobkowej pracy, ale pełnego jeszcze wrażliwości i zapału, siedziała pani Monneron. Na tej twarzy rozleniwionej Prowansalki, roztyłej wiekiem, jakby nalanej bladym tłuszczem, od której jeszcze silniej odcinały się włosy czarne, dzięki obrzydliwej farbie, widniały ślady dawnej piękności. Zęby miała prześliczne i rysy delikatne, pomimo pucołowatości, która-by ją czyniła podobną do lalki, gdyby nie spojrzenie niecierpliwe, biegające, gniewliwe i nieufne. Oczy czerniące się, jak węgle wśród matowej bladości cery, miały wyraz popędliwy, nie panujący nad pierwszem wrażeniem. Czoło wązkie i nizkie zdradzało
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/70
Ta strona została przepisana.