ruszalnem i świętem.” Ale jest pewien odłam socyalizmu, który będę zawsze pochwalał, ten, który zwraca się do ludu, żeby go oświecać...
Patrzył na swojego ulubieńca, wymawiając te słowa, wzrokiem, który Jan znał aż nadto dobrze i który mówił wyraźnie, że młodzieniec wypełnił, ale jakim kosztem! — program starej piosneczki: „Mój syn będzie mi przyjacielem...”
I ta właśnie ujmująca czułość, przebijająca tak często we wzroku starzejącego się profesora, zatrzymywała na ustach młodzieńca wyznanie, które tak pragnął — i tak powinien być uczynić — wyznanie swej rozterki.
I tym razem spojrzenie ojca zwyciężyło. Jan rozumiał już dziś całą czczość tej formułki tak wspaniale brzmiącej, a tak nędznej w praktyce: „zwracać się do ludu...” Znał z gorzkiego doświadczenia, z którego zwierzył się był Ferrandowi, zupełną bezpożyteczność sztucznych stosunków pomiędzy pracownikami myśli a pracownikami fabryk i warsztatów, w których pierwsi muszą się zniżać, nie podnosząc drugich. Był w przededniu zerwania z Tołstojowskim Związkiem, który, jak zaczynał podejrzewać, jest tylko szkołą nizkiej zawiści, niedorzecznej pychy i zgubnego bezrządu dla robotników, co się do niego zapisywali. Z tych dwóch pryyjaciół, których ojciec wymienił, z jednym, Salomonem Crémieux-Daxem, stosunek stawał się chwilami przykry, nietylko z powodu jego despotyzmu, ale i dlatego, że chrześcijańskie poczucie, rozwijające się w duszy Jana, prze-
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/77
Ta strona została przepisana.