pailetkami, wycięta była tyle, że odsłaniała plecy i biust, na który spadał perłowy naszyjnik. Głowa była śliczna, ale nosząca już piętno zepsucia. Oczy patrzyły w bok z wyrazem przebiegłej zalotności, nad czołem unosił się obłok ślicznych loczków, których jasno blond popielatą barwę można było odgadnąć z fotografii. Ze to była kobieta złego życia, poznać było można ze spojrzenia, z uśmiechu, z przepychu ubrania. Jakim sposobem mógł być jej kochankiem chłopiec o tak skromnych funduszach, jak syn profesora? Jan nie śmiał zastanawiać się nad tem, ani pytać brata. Doświadczał tylko raz jeszcze uczucia obawy o przyszłość tego pięknego chłopca, który patrzył na niego bezczelnie z wielkiem z siebie zadowoleniem.
— Bardzo ładna — powiedział Jan. — Kto to jest?
— To już moja tajemnica — odrzekł Antoni, wkładając fotografię do pugilaresu.
Roześmiał się, ukazując białe zęby pod czarnemi wąsikami i zaczął oczyszczać cylinder delikatną szczotką, dmuchając na niego delikatnie.
Jego twarz promieniała w tej chwili takiem zadowoleniem, to półwyznanie u człowieka tak skrytego, zamkniętego w sobie zawsze, było dowodem takiego szalonego upojenia, że Jan skorzystał instynktownie z tej rzadkiej sposobności, żeby go wybadać co do podejrzenia, zatruwającego mu już nie jutro, ale dzień dzisiejszy.
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/89
Ta strona została przepisana.