— Nic... — odrzekł, patrząc za nią, gdy wychodziła z pokoju.
I ona nie odpowiedziałaby także — pomyślał. — Zraziłbym ją tylko jeszcze więcej. Trzeba ostrzedz ojca...
I jak gdyby przypadek chciał mu posłużyć, mnożąc dowody tego, o czem wspominał panu Ferrand, zobaczył leżącą na fotelu, przy drzwiach gabinetu ojca, książkę w lila okładce, pozostawioną przez Kacperka, którego zapewne matka zawołała przed chwilą. Była to powieść bardzo skandaliczna, mająca powodzenie, które byłoby hańbą dzisiejszych czasów, gdyby nie to, że każda epoka wydawała podobne dzieła, tonące następnie w zapomnieniu. Ale dawniej te bezeceństwa sprzedawały się potajemnie, i piętnastoletni uczniowie nie nosili ich w kieszeniach munduru i nie rozrzucali po fotelach w salonach rodziców.
— Oto pretekst do rozpoczęcia rozmowy — pomyślał Jan.
Wziął książkę i wszedł do ojca.
Profesor palił fajeczkę w niedużym pokoju, służącym mu za bibliotekę.
Ściany pokryte były książkami, jak u Ferranda. Tylko ta była różnica, że oprócz szeregu tomów ze złoconemi brzegami, oprawnych w skórę — nagród z liceum i z konkursów — półki z prostego drzewa zapełnione były nieoprawnemi książkami. Monneron, upadający pod ciężarem wydatków, nie mógł się nigdy zdobyć na zapłacenie oprawy książek.
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/93
Ta strona została przepisana.