która nim miotała jeszcze gwałtowniej, aniżeli rano...
Szedł, wydzierając bezmyślnie kartki trucicielskiej powieści, zabranej bratu, i rzucał je do rynsztoka.
A obraz Brygidy nie odstępował go ani na chwilę — tak obecny i tak odległy — tak żywy i martwy zarazemn!...
Jan doszedł do końca ulicy Klaudyusza Bernarda i zatrzymał się przed starożytnym kościołkiem świętego Medarda, stojącym wśród niewielkiego ogródka.
W ten dzień świąteczny pobożni wchodzili i wychodzili.
Młodzieniec stał przez chwilę, wpatrując się w drzwi wchodowe, a potem odwrócił się i odszedł śpiesznie, myśląc:
— Nie, nie mam prawa zgodzić się na propozycyę pana Ferrand i wyrządzić taką boleść ojcu, kiedy nie mam wiary; a że jej nie mam, najlepszym dowodem jest to, że nie idę teraz błagać Boga Brygidy o pomoc i o pociechę... A jednak... jakże ja cierpię!...
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/99
Ta strona została przepisana.