wchodząc do klubu de la Méditerranée, spotkałem go, jak wychodził przybity, osowiały. „Wracam do Hyères jutro, „mówił,” ta podróż kosztowała mnie «a drogo.” „A Łucya Tardif,” pytałem. „Z nią, jak z grą i jak z Nizzą,” odpowiedział, „Mam jej dosyć... Gdy pomyślę,” ciągnął dalej (muszę dodać, że wypił parę cocktails’ów za dużo, chcąc zapomnieć o niepowodzeniu w bakaracie), „gdy pomyślę, że odemnie tylko zależy, a będę miał przyjemny dom i dużo, bardzo dużo gotówki z żoną o tyle wytworną, o ile Łucya jest ordynarna... Bo, ostatecznie ta panna Duvermay, siostrzenica pani Muriel, gdybym chciał... I, na honor, zdaje mi się, że zechcę...” — Tak; ta paplanina zadecydowała ostatecznie o moim wyjeździe do Hyères. Niepokonana potrzeba przekonania się, jaki jest istotnie stosunek Montchal’a do Eweliny, czy ma widoki powodzenia, sprawiła, że wsiadłem wczoraj wieczór, po długiem wahaniu do pociągu, i oto jestem.
Część nocy po przyjeżdzie spędziłem w oknie pokoju hotelowego, wpatrując się w widnokręg równiny, która odgranicza Hyères od morza, w latarnie morskie — na wyspach; w aleje palmowe, tonące w blasku księżych, w drżące, wielkie gwiazdy. Nie mogłem spać. Skrupuły, wynikające z myśli, że sprzeniewierzam się dawnemu przyrzeczeniu, walczyły znów we mnie z ogarniającym mnie mirażem mistycznym, z tem szalonem złudzeniem wpływu pozagrobowego, które mnie popycha, zniewala do uchronienia dziecka zmarłej od wstrętnego małżeństwa. Jakgdybym mógł
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/113
Ta strona została przepisana.