wyraz twarzy, pod wpływem widocznego uczucia, jakie nim owładnęło. Bezinteresowność kroku, do którego zniewoliło go to uczucie, nadawała mu niemal powagę.
— Moja wyobraźnia nie gra tu żadnej roli — rzekł. — To rzecz poważna, bardzo poważna. Jeśli pan istotnie nie chcesz się żenić z panną Duvernay, wyjedź z Hyères, powinieneś wyjechać — i powtórzył: — Powinieneś!...
...Powinieneś! Powinieneś! Tak jest! powinienem i to z innego jeszcze względu, niż przytoczony przez tego zacnego chłopca, takiego uczciwego, takiego naiwnego jeszcze w tem, co bierze za doświadczenie. Tak powinienem wyjechać. Bo to prawda, że Ewelina mnie kocha. Wiem. Widziałem. Nie mogę już wątpić, jak nie mogę wątpić o własnem istnieniu. I stała się rzecz szalona, rzecz straszna... ach! czy będę miał odwagę wypisać ją tutaj?... Dlaczegożby nie, skoro postanowiłem nie uledz? To potworne, ale i ja ją kocham!
Kocham ją? Jak? Jaką namiętnością, niepojętą dla mego własnego serca, w której teraźniejszość zlewa się z przeszłością? Jakiem uczuciem zawikłanem, w którem wspomnienie tego, czego doznawałem niegdyś, miesza się z niepozbawionem goryczy i gwałtownem pragnieniem doznania tych wrażeń ponownie? Jaki cud nieświadomości sprawił, że nie dostrzegłem