Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/150

Ta strona została przepisana.

przynajmniej ostatnią, Daję sobie słowo honoru, że wyjadę jutro pierwszym rannym pociągiem do Nizzy, nie powróciwszy już do willi „des Cystes..” Tym razem słowa dotrzymam. Boże! Jakże to będzie ciężko.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
4.
Nizza, 26 lutego.

...Jaki ja byłem szalony, wierząc, że mógłbym znieść zrzeczenie się tego, co było szczęściem mojej młodości, a co cudem odnalazłem właśnie w chwili, gdy ta młodość się kończy, gdy dobiegam wieku oschłości wewnętrznej i ostatecznych abdykacyj, że zdławię serce, gdy nanowo zaczyna drgać życiem, krwawić, wezbrane taką pełnią pragnień, tuką siłą wrażliwości, do jakiej nie sądziłem się już zdolny! I dlaczego? Dlaczego? Jakiemiż niewolnikami przesądów: pozostają ludzie najwolniejsi, ci, którzy zawsze walczyli z sobą przeciw niewolnictwu opinii! Tak, dlaczego opuściłem to spokojne miasteczko Hyères, gdzie moje biedne, starzejące się serce rozgrzało się i odmłodziło? Dlaczego porzuciłem to przecudne dziecko, które mnie kochało, które mnie kocha, które widzę ciągle opierające się jedną ręką o drzewo, gdy chciałam je przyciągnąć do siebie, i wypuszczające z drugiej koszyk, zkąd potoczyły się róże? Czeka na mnie, woła mnie cichutko i rozpacza. Dlaczego przy-