raża, które boją się jej żaru, jej gorączki, jej uniesień. Ależ ten żar, ta gorączka, te uniesienia są wszystkiem, czego pragnąłem, za czem tęskniłem — i ja waham się jeszcze!
Gdybym był znał i kochał Antoninę, młodziutką, mającą tyle lat, co Ewelina dziś, gdybyśmy byli rozłączeni przez lat dziesięć i gdybym ją odnalazł teraz w tym wieku, jaką była podczas upajających godzin na avenue de Saxe, czy miałbym wyrzuty sumienia, zbliżając się do niej? Czyż nie ukląkłbym z uniesieniem przed nią i nie ujął jej dłoni, jak dawniej, i nie złożył głowy na jej kolanach, mówiąc: „Dzięki, żeś powróciła?...” Jakichże pierwiastków z moich dawnych uczuć wypierałbym się wobec moich uczuć obecnych, skoro przyniósłbym w dani to samo serce tej samej kobiecie? Co byłoby występnego w tym powrocie do dawnego szczęściu? Nic — i takie jest, ściśle, dokładnie, położenie obecne.
Gdy mówię, że je kocham obie, kłamię. Kocham tylko jedną, bo one obie stanowią jedną tylko. Czyż mogę je rozróżnić w mojej myśli, w mojej tkliwości, w mojem pragnieniu? Czyż mam dla jednej jedno uczucie, a dla drugiej inne? Jedyną różnicę stanowi fakt, że między Antoniną a mną istniało to, wobec czego miłość nawet jest bezbronna: czas. Czas nas rozłączał, w przeszłości i w przyszłości, skoro ona żyła, czuła, cierpiała przedemną i obawiała się tak strasznie, żebym nie widział, jak się starzeć będzie. Ewelina, to Antonina bez przeszłości, Antonina z całą młodością przed sobą, gotowa kochać i być
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/152
Ta strona została przepisana.