kochaną. Ach! gdyby „biedna Antka” żyła jeszcze, gdyby zaczęła się starzeć i widziała, że złota włosów jej, które tylokrotnie rozplątywałem, a które pobielały, szukam we włosach córki, jej oczów błękitnych, w których tonąłem cały, w świeżych źrenicach córki, jej zadumanego uśmiechu w uśmiechu córki i gdyby zazdrość szarpnęła jej sercem, do którego z taką pieszczotą tuliłem własne, wówczas podłością byłoby zadawać jej takie katusze, Ale nie. Za dobrze znałem i ją i całą wspaniałomyślność jej tkliwości, całą nieskończoność jej poświęcenia. Gdyby widziała, że zakochałem się w Ewelinie, słyszę, jak powiedziałaby mi tym głosem, którym mówiła do mnie w godzinach najwznioślejszych: „Ty mnie w niej kochasz. Nie dręcz się wyrzutami. Poddaj się temu uniesieniu. Ty mnie pozostaniesz wierny. Kochaj ją, dając ci ją, zawsze jeszcze siebie ci oddaję. Jest młoda. Będziesz dłużej kochał mnie w niej...”
Tak, Antonina mówiłaby tak do mnie. Mówi tak do mnie. I znów mam niepokonane wrażenie, że to ona chciała tego spotkania, że jest przy mnie, niewidzialna i obecna, że mnie popycha, wpływem tajemniczym i dobroczynnym, że mi szepce: „Idź...” Walka skończona. Usiłowałem uczciwie oprzeć się temu wezwaniu, mojemu widmu, które odżyło i które uśmiecha się do mnie, wyciąga do mnie ręce, niosąc mi w dani swoje życie — życie samo. Komu zrobię krzywdę, jeśli je wezmę? Komu co zabiorę w dniu, w którym ożenię się z Eweliną, jeżeli się z nią ożenię? Jestem tym, którego jej trzeba, jak ona
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/153
Ta strona została przepisana.