leniem. Zdawało mi się, że istotnie serce mojej ukochanej płonie na dłoni Świętej. W tej chwili Ewelina podeszła ku mnie, by przyjrzeć się malowidłu, które mnie tak zajęło. Zaledwie pozwoliłem jej rzucić na nie okiem. Dlaczego jej obecność przed tym obrazem, w tej chwili, była mi fizycznie nieznośną, jeśli nie dlatego, że jest córką tamtej i że cała istota buntuje się przeciw pewnemu pomieszaniu uczuć? Jakież ostrzeżenie! I dlaczego nie stałem mu się posłuszny?...
A czyż zwiedzanie pałacyku przy ulicy de Lisbonne — gdzie zamieszkamy za powrotem — nie było ostrzeżeniem powtórnem i to bardziej jeszcze znaczącem? Jak mogłem przystać na ten projekt i jakże się obawiam jego urzeczywistnienia! Na szczęście pałacyk był przez ostatnie lata wynajęty ludziom obcym, tak, że urządzenie przynajmniej było inne, niż za życia Antoniny, ale Ewelina dopełniała te zmiany wspomnieniami. Prowadziła mnie z pokoju do pokoju, przypominając sobie głośno szczegóły ze swego życia dziecinnego i z życia matki, i uprzytomniając mi je. Słuchałem tych opowiadań z ciekawością, a potem z bolesnem wzruszeniem. Wywoływanie obrazów z życia dziecinnego Eweliny cofało mnie zbyt dokładnie w tę samą epokę, kiedy pędziłem życie kochanka. Czułem, że i we mnie odradzają się wspomnienia i że między temi dwiema kobietami dopełnia się rozdwojenie. Obraz matki odrywał się, odróżniał bardziej od obrazu córki za każdem słowem tej ostatniej. Mówiła: „Ja robiłam to i to... Mama
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/169
Ta strona została przepisana.