kiej subtelnej, takiej silnej, siłą wytworną w szerokim sposobie wykonania, Ewelina doznała wstrząśnienia, jakiem przejęłoby ją cudowne zjawisko. Po raz pierwszy widziała wielki fresk na miejscu właściwem, w odpowiedniej atmosferze, w otoczeniu pierwotne. Instynktownie pochwyciła moją rękę, jakgdyby chcące mi udzielić swego zachwytu, wobec zjawiska takiej piękności. Słyszałem jej szept: „Ach! nie wyobrażałam sobie nic podobnego!...” I w porywie zachwycającej pobożności, niby pragnąc ze wszystkich kwiatów duszy, jakie się w niej rozchylały, zebrać snop i ofiarować go tam, w górze, uklękła znów instynktownie. Modliła się przez kilka minut, dziękując temu Bogu, w którego wierzyła, że dał jej taką chwilę. Jakże i dla mnie słodkiemi były te krótkie minuty! Jak dobroczynnie oddziałała i na mnie ta modlitwa! Wzruszeniem, jakiego doznałem, patrząc na Ewelinę, klęczącą na stopniu kamiennym tego kościoła, o dwa kroki od arcydzieła starego mistrza — tem wzruszeniem takiem wzniosłem, takiem tkliwem i czystem, mogłem przynajmniej rozkoszować się w całej pełni. Tym razem czułem nie pod wpływem podobieństwa, lecz za sprawą Eweliny, Eweliny samej!
Z nią samą też przechadzałem się w tych dniach po Medyolanie, po tem mieście wolnem i bogatem, które zawsze tak lubiłem, za unoszącą się w niem atmosferę szczęścia, za ulice, brukowane płytami kamiennemi, za katedrę z marmuru, za niespodzianki malownicze kanałów wewnętrznych i widnokręgu, za
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/185
Ta strona została przepisana.