sza skupiona wszechrzeczy, jaka się wytwarza w październiku, zwiastując zgon roku. Cisza ta zalewa, przejmuje, przepełnia serce tajemniczą melancholią.
nawet wtedy, gdy nie mamy do smutku tych powodów, jakie miał Filip d’Andiguier.
Siedział tedy w progu balkonu, poddając się z całą swobodą wrażeniu tego rozkosznego wieczora i ulegając owemu omdleniu całej istoty, które sprawia, że stajemy się w chwilach podobnych takimi podatnymi do każdego wrażenia. Naraz szmer, pochodzący z pokoju sąsiedniego. wyrwał Filipa z owego sennego odrętwienia, w którem tak mało panujemy nad naszemi nerwami. Zaczął się jękiem stłumionym, który stawał się coraz wyraźniejszy i zakończył głośnem łkaniem, jakgdyby ktoś usiłował powstrzymać zbyt wielką zgryzotę i w końcu wybuchnął. Filip, zatopiony w marzeniu, nie słyszał, że przed chwilą drzwi pokoju sąsiedniego otworzyły się i ktoś wszedł. Ponieważ sam siedział nieruchomie i w głębi balkonu, przeto i owa osoba nie domyślała się jego obecności.
Najelementarniejsza dyskrecya nakazywała, ażeby się z tą obecnością swoją zdradzić, przez posunięcie fotela lub hałaśliwe przejście się po balkonie. Tymczasem poryw niepokonanej ciekawości zrządził, że Filip, wprost przeciwnie, nie poruszył się i nawet oddech powstrzymał. Ponieważ łkania, przerywane teraz okrzykiem: „Och! mój Boże! mój Boże!” nie ustawały, ciekawość ta wzrosła jeszcze i zniewoliła
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/19
Ta strona została przepisana.