która ciąży nad naszem malżeństwem?...” Tak, a potem powiedziałem sobie jeszcze: „Zamiar wyznania podobnego jest niedorzeczny. Jednakże istnieje coś stokroć niedorzeczniejszego od tego wyznania, a mianowicie: poślubienie tego dziecka i udręczanie się wspomnieniem innej; popełnienie takiego czynu i powiększanie winy smutkiem, jakiego przyczynia niewinnej moje postępowanie; kochanie jej do tego stopnia, że nie mógłbym jej porzucić, a nie dosyć jednak, żeby zapomnieć o tem, co było. Kto wie, czy spowiedź zupełna, nie uleczyłaby mnie?... Jeśli ona kocha mnie tak, że przebaczyłaby mi jednak?...” I, leżąc bezsennie, uprzytomniłem sobie znów chwilę, w której usiłowałem urzeczywistnić ten zamiar.
„Bawiliśmy wówczas we Florencyi. Pogoda była rozkoszna, upajająca, przechadzaliśmy się z Eweliną po alejach ogrodów Boboli. Tarasy ozdobione urnami i posągami, piękność widoków: Campanila, Stary Pałac, katedra, bulwarki nad Arno, ukazujące się na każdym zakręcie, wytworność nieba ponad naszemi głowami, szlachetny kształt gór w dali i odzywające się od czasu do czasu, śród tej atmosfery, odgłosy dzwonu, o brzmieniu przeciągłem, srebrzystem, wszystko składało się, by owiać tę godzinę urokiem niezwykłej poezyi. Ja jednakże nigdy nie czułem się bardziej pognębiony, bardziej zdręczony, niezdolniejszy do odbierania wrażeń szczęścia. Śród tego idealnego otoczenia ogarnęła mnie rozpacz, na widok, że i Ewelina napawa się temi pięknościami ze smutkiem, z tą melancholijną zadumą, która jej już nie opuszcza, bez
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/195
Ta strona została przepisana.